JAK ZOSTAŁEM SAMURAJEM
Powiedzmy sobie szczerze: pies nie jest materiałem na samuraja. Co innego kot. Ma te swoje kocie ruchy, szybkość i pazury ostre jak samurajski miecz. Tak, kot to urodzony samuraj. Rzecz w tym, że Hank jest psem i nic już tego nie zmieni, ale od szczeniaka marzy o tym, by zostać samurajem. Przybywa więc do kociego kraju, by w pewnej małej wiosce objąć stanowisko kierownika ochrony. Wprawdzie nie jest jeszcze zawodowym samurajem, ale pod okiem jednego weterana trenuje jak szalony. Do pojedynku w samo południe nie jest jeszcze gotowy, w tych kategoriach, to u niego jest gdzieś dopiero wpół do ósmej, ale nadrabia zaangażowaniem. Niestety ani on, ani jego wypasiony mistrz, nie podejrzewają, że mieszkający niedaleko koci oligarcha chce zmieść z powierzchni ziemi ich wioskę, by na jakiejś szemranej inwestycji zarobić kocie krocie. Podły złoczyńca nie zdaje sobie jednak sprawy, że dzielny Hank jest kimś więcej niż samurajem. Samuraj jak sama nazwa wskazuje działa sam, a Hank do walki przygotował całą wioskę. W ruch pójdą pazury, kłaczki, kłębki wełny, a nawet nieświeży żwirek, bo w obronie ojczyzny wszystkie chwyty dozwolone.